Drukuj

Stowarzyszenie "Res Carpathica" wydało w formie elektronicznej wspomnienia Pawła Wiejacza z jego wędrówek po Gorganach. Książka ma tytuł "Wycieczki po Gorganach" i jest dostępna na stronie naszego Stowarzyszenia. Poniżej prezentujemy fragment opowieści. Zachęcamy do lektury całości.

Książka do ściągnięcia pod adresem: www.rescarpathica.pl/extdoc/Artykuly/WycieczkiPoGorganach_PawelWiejacz.pdf


Przed wycieczką kolejnego dnia Sasza przestrzegł nas, że będzie ciężko. Naszym celem była Doboszanka, uchodząca za symbol gorgańskiej dzikości. Przed drugą wojną światową utworzono tam tzw. rezerwat turystyczny, wolny od znakowanych szlaków - faktycznie chodziło o zachowanie terenów myśliwskich dla prezydenta Rzeczypospolitej. Czasy się zmieniły, ale idea rezerwatu trwa. Doboszanka jest dzisiaj objęta zapowidnykiem (rezerwatem) "Gorgany". Główny wschodniokarpacki szlak turystyczny skrzętnie ją omija. Na terenie rezerwatu obowiązuje zakaz biwakowania i formalnie jest okresowy zakaz wstępu od maja do czerwca, potem we wrześniu, ale nikt tego nie sprawdza i nie egzekwuje. Sama góra składa się z kamieni, w niższych partiach porośnięta kosówką. Terenów wypasowych na Doboszance nie ma i tym prawdopodobnie należy tłumaczyć wyjątkową jej dzikość. Turystycznie jednak nie jest to szczyt trudny - poza tym że jest odległy, a dojścia są trudne orientacyjnie. Ścieżki istnieją - trzeba jednak o nich wiedzieć. Są nieznakowane i łatwo je zgubić.

 Wyjechaliśmy o 7 rano gruzawikiem, który już znalazł swoją tylną klapę i tym razem bez przystanków --- pewnie dlatego, że od razu skręciliśmy w lewo w dolinę Doużyńca i wyjechaliśmy z centrum wsi. Przejeżdżaliśmy jedynie przez przysiółki zwane Stadnice czy Hundy --- ale domy stały tu rzadko i nie było żadnych sklepów. W różnych miejscach w dolinie widać było za to nasypy, a nad bocznymi potokami przyczółki dawnych mostków. Były to resztki po kolejce wąskotorowej --- lokalnie zwanej uzkokolejką --- która do Rafajłowej prowadziła z Nadwórnej (35 km). W Rafajłowej - w miejscu obecnego domu kultury - był dworzec, na którym kolejka dzieliła się na dwie odnogi - dolinami Doużyńca i Salatruka. Kolejka przetrwała do 1973 r., kiedy powódź uszkodziła wiele nasypów, a odbudowę uznano za nieopłacalną. Do kolejnej powodzi w 1980 r. przetrwało jedynie odgałęzienie w dolinie Salatruka, eksploatowane lokalnie. Dziś można sobie jedynie wyobrażać widok parowozu i wagoników w pięknej górskiej dolinie.

Do pierwszych dwóch przysiółków dałoby się dojechać zwykłym samochodem, potem jednak zaczęło się błoto, a w nim koleiny - dalszy trakt dostępny był tylko dla ciężkiego pojazdu. Zresztą niezbyt długo nim jechaliśmy. Skręciliśmy w boczną dolinę Ozirnego, którą po jakichś 4 km dojechaliśmy do urokliwej polanki z barakiem i wiatą na ognisko. Po prawej w dole prześwitywała tafla śródleśnego jeziorka. Ozirne.

Po wyładowaniu się z gruzawika przygotowywaliśmy się do marszu. Sasza opowiedział, co mu się przytrafiło tutaj z inną grupą. Mianowicie, zaraz na początku podejścia jedna z uczestniczek poczuła się źle i za wiedzą Saszy postanowiła zrezygnować z wejścia na Doboszankę i zawrócić. Gruzawik niestety już zdążył odjechać, więc pani postanowiła powolutku wracać do Rafajłowej pieszo. Pechowo natknęła się na pasterza udającego się właśnie do Ozirnego, a właściwie nie tyle pechowo na pasterza, co na jego psa, który pogryzł ją dotkliwie. Pies szczepiony oczywiście nie był. Skończyło się na tym, że odwieziono panią do Iwano-Frankiwska do szpitala na szycie, a potem wyekspediowano czym prędzej do Polski na serię bolesnych zastrzyków.

Nie dziwię się, że ta pani zawróciła. Początek podejścia z Ozirnego na boczny grzbiet Medweżyka był ostry, a na grzbiecie było tylko trochę lepiej. Stromo do góry lasem i żadnych widoków, i tak przez dwie godziny. Dopiero potem drzewa stały się niższe, zaczęły się pojawiać śródleśne polanki. Ścieżka z leśnej stopniowo zamieniała się w kamienistą, a wokoło zaczęły się pojawiać pojedyncze krzaki kosówki, następnie całe jej kępy, a potem - łany. Cały czas jednak szło się ścieżką. Z pomiędzy co poniektórych krzaków kosówki zaczęły się odsłaniać widoki - przed siebie i w lewo na zbocza Poleńskiego oraz w tył w kierunku Czarnej Połoniny. Widoki stopniowo się rozszerzały, aż dotarliśmy do rodzaju kulminacji zwieńczonej dwumetrowym metalowym triangułem. Było tu mało miejsca dla tak licznej grupy jak nasza, nie słyszałem więc, co Sasza objaśniał na drugim jej końcu. Nasza droga prowadziła stąd w prawo na nieodległy Medweżyk, podczas gdy w lewo odchodził ślad ścieżki prosto w kosówkę porastającą główny grzbiet pasma. Doskonale widoczne stąd szczyty Poleńskiego, a przede wszystkim Pikuna - wręcz zapraszały. Pogoda była idealna, tylko ten nieprzebyty gąszcz kosówki po drodze.

Kosówkowanie nas także nie ominęło, ale to chyba było nic w porównaniu z tym co byłoby na Pikunie. Z naszej kulminacji musieliśmy przedrzeć się przez kosówkę jakieś 20 m w dół na drugą stronę grzbietu, po czym skrajem gorganu między kępami kosówki przejść jakieś 100 m pod Medweżyk, a potem ponownie przedrzeć się przez 20 m łanu kosówki. Zresztą cały czas mieliśmy ścieżkę, ale kosówka zrastała się górą. Na szczyt Medweżyka było jakieś 30 metrów w bok po kamieniach.

Medweżyk (1736 m) jest zachodnim wierzchołkiem pasma Doboszanki (środkowym jest Doboszanka, wschodni nazywany jest Doboszańcem) i chyba bardziej panoramicznym od najwyższego szczytu. Grzbiet opada tu dość stromo ku zachodowi, przez co z Medweżyka najlepiej widoczna jest grupa Poleńskiego i Koziego Gorganu. Za nimi w tle po lewej widoczne jest pasmo Sywuli oraz inne szczyty Gorganów Centralnych. W kierunku południowym widoczne jest całe pasmo Czarnej Połoniny od Durni po Steryszorę. W dole Połonina Płoska, a hen w oddali na horyzoncie majaczą czarnohorskie olbrzymy na czele z Howerlą. W kierunku wschodnim widać przede wszystkim Doboszankę w formie lekko przekrzywionej kamiennej piramidy.

Nie przesiadywaliśmy tu jednak zbyt długo. Każdy na własną rękę ruszył ku Doboszance która wydawała się na wyciągnięcie ręki. Trasa na nią cały czas była widoczna, biegła po wielkim polu gorganu tworzącym całe to pasmo. Co jednak wydawało się tak bliskie, wcale tak łatwe nie było. Jeszcze na zejściu z Medweżyka odcinkami była widoczna ścieżka, potem jednak przyszło iść zwyczajnie po kamieniach - bez ścieżki. Niektóre kamienie wymagały kroku pół metra w górę albo w dół, a niektóre się ruszały. Przejście po nich wymagało dużej uwagi. Mieliśmy szczęście, że było sucho, bo podczas deszczu kamienie robią się w dodatku śliskie. W każdym razie to, co wyglądało na raptem jakieś 40 minut, wymagało do przejścia pełnej godziny, i to z okładem. Góry uczą cierpliwości, a gorgan szczególnie.

Na Doboszankę (1758 m) schodziliśmy się przez blisko pół godziny. Widok z niej był podobny jak z Medweżyka, lecz teraz na wschodzie widoczny był Doboszaniec, a przed nim ogromne i niesamowicie pofałdowane pole głazów. Około 100 lat temu doszło tu do gigantycznego osuwiska odsłaniającego wewnętrzne warstwy skał. Dziś jednak na skutek erozji skały nie różniły się kolorem od innych i trudno byłoby odgadnąć, że ta katastrofa miała miejsce w skali geologicznej tak niedawno. Za Doboszańcem widniał Syniak, masywny, ale niższy i przez to nieefektowny. Gorszą stroną widoku z Doboszanki był Bukowel. W okolicach tego kurortu narciarskiego w barbarzyński sposób powygalano góry z lasu pod nartostrady - podobno jest ich 22, ale nie liczyłem. Widok tych gór kojarzył mi się w pewien sposób z zesłańcami syberyjskimi, którym golono pół głowy, albo wygalano pas przez środek głowy, aby ich w ten sposób oznaczyć i umożliwić natychmiastowe rozpoznanie w przypadku ucieczki. Te wygolone góry były wprawdzie widoczne z Medweżyka, ale w mocno skróconej perspektywie i ich widok tak bardzo nie raził. Perspektywa na zachód wzbogaciła się o Medweżyk. Pomimo że jest on nieco niższy od Doboszanki, obydwa szczyty prezentują coś w rodzaju lustrzanego odbicia: Medweżyk z Doboszanki wygląda podobnie jak Doboszanka z Medweżyka. Tylko nachylenie jest przeciwne, tak jak to jest z lustrzanymi odbiciami.

Posiedzieliśmy na Doboszance blisko godzinę - ale też i był to jeden z najprzyjemniejszych moich pobytów szczytowych. Pogoda świetna, ciepło, nie wiało. Sam wierzchołek skalisty, ale nie tak ciasny jak wierzchołek Sywuli, ani zbyt obszerny jak wierzchołek np. Grofy. Nic nas nie goniło, a powrót miał być tą samą, znaną już nam trasą. W końcu wraz z kilkoma osobami postanowiliśmy powrócić na Medweżyk głównie dla zmiany perspektywy, zwłaszcza że wcześniejszy postój na Medweżyku był tak krótki. Godzinę później siedzieliśmy więc na Medweżyku we czterech, przez kolejne trzy kwadranse oczekując nadejścia reszty grupy i obserwując kruki, których kilka sztuk zebrało się nad nami.

Doboszanka 

Potem znana już nam przeprawa przez kosówkę na boczną kulminację, zejście w dół do lasu i przez las do Ozirnego. Gruzawik już czekał, grupa bardzo się rozciągnęła w zejściu i długo trwało, zanim pojechaliśmy. Zrobiło się późno, w dolinie Doużyńca słońce zdołało już się schować za góry. Po powrocie do "Lubawy" nastąpiła szybka, bo spóźniona obiadokolacja.


Autor: Paweł Wiejacz, członek Stowarzyszenia "Res Carpathica"

Wszystkie materiały wizualne i audytywne znajdujące się w bibliotece internetowej Stowarzyszenia "Res Carpathica", tak w całości, jak i w odniesieniu do ich części składowych:  tekstów, zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych - zarówno współczesnych, jak i archiwalnych, są objęte i chronione prawami autorskimi, wobec czego jest zabronione wszelkie wykorzystywanie ich na jakichkolwiek nośnikach bez wskazania źródła oraz uzyskania zgody ich autorów i właścicieli zbiorów.

Kategoria: Biblioteka